niedziela, 26 stycznia 2025
PL AURORA-Teardrop
Spolszczył (czyli napisał to co chciał, żeby autor miał na myśli) – Fieloryb nieryba; w nawiasach () zaznaczono wersje alternatywną. Wersja 0.5
Lub, lub, setki słów (Miłość robić ma*)
Miłość to słowem sprawianie
Męstwo syci mi (w)dech
Kojący impuls
Wstrząsa, czyni mnie dzikszą
Męstwo syci mi (w)dech
Łza w ogień leci
Męstwo syci mi (w)dech
Noc, noc, po niej dzień
Czarny kwiat kwitnie
Męstwo syci mi (w)dech
Kwiat czarny kwitnie
Męstwo syci mi (w)dech
W ogień łza leci
Woda okiem mym
Prawdy odbiciem
Męstwo syci mi (w)dech
Łza w ogniu tonie
Męstwo syci mi (krew) (w)dech
___________________
*Poddał pod dyskusję Andrzej Jakubowicz
niedziela, 28 kwietnia 2024
O marności pamięci!
Gdyby nie odnaleziona po latach karta SD z fotografiami, nigdy bym sobie nie przypomniał, że był taki czas, kiedy chodziłem po plaży w Czarnogórze. W związku z powyższym powraca jak bumerang spostrzeżenie: "...nie pamiętam kim byłem - dni albo zlewają się w długi łańcuch podobnych do siebie, albo pamięć o nich znika jak przecierana ścierką smuga na szybie...".
P.S https://pl.wikiquote.org/wiki/Magdalenka
sobota, 7 maja 2022
sobota, 16 kwietnia 2022
Voo Voo - Radio Nowy Świat, 16/04/2022
Jedyne uwagi jakie mam (na minus) to brak kompletny świateł i wizualnego przystrojenia koncertu. Dwa to zwyczajowy na dowolnym koncercie na świecie brak dźwięku z pomagajek, i drobnych szczegółów z zestawu perkusyjnego. Oznacza to ni mniej ni więcej, że:
2. Zespół mógłby wystąpić na w każdym miejscu (w tym wypadku w hallu RNŚ) przyciągając zawsze uwagę.
2 i 3/4 Perkusjonalista (Paweł ......?) stanowił jedynie oprawę osobową i pełnił rolę techniczną na scenie.
Na
plus poza zespołem, który jak zwykle prezentuje klasę pozaskalową
zasługują czerwone skarpetki Mateusza i frapująca gra Bryndala w jednym
utworze (to tak jest dobrze? - spytałem siebie - ta blacha tu pasuje?,
on jest w tempie?) O dziwo było dobrze i równo a, bardzo dobrze a nawet
lepiej.
Razem z zespołem wystąpił (przedstawiony) trzon zespołu Drevo (lub Drewo) najprawdopodobniej z Ukrainy (na zdjęciach poniżej).
Były
przeboje, były piosenki, były pieśni. Nie było wielkowymiarowych
improwizacji. Tanecznie, filozoficznie, ironicznie, transowo,
humorystycznie w komentarzach lidera. Mateusz poza saksofonem obsługiwał
instrument klawiszowy i klarnet basowy. Wojciech Waglewski pozostawał przy Fenderze. Zaskoczyło mnie, że Karim Martusewicz
nie popełnił piosenkek(i) na kontrabasie. Pamiętając jego możliwości,
uzdolnienia i tytuły uważam, że mógłby spokojnie zająć się tym mięsistym
dołem jaki może dać ten instrument. Zwłaszcza w takich okolicznościach.
Atmosfera koncertu jaką lekko można sobie wyobrazić to klub muzyczny o 17 rano
. Kamerzysta skupił się na jedzeniu bułki
,
więc nie widziałem zbyt wiele. Statycznie pokazywano zespół muzyki
młodzieżowej który z powodu nadchodzących świąt i wojny nie bujał zbyt
hen-hen a raczej tulił i zmuszał do zadumy. W tle majaczyły książki i
kwiaty, co dodawało (zwłaszcza Mateuszowi) uroku optycznego.


W
dwóch-trzech miejscach usłyszałem nakładki (sample?) z gitary i
klarnetu. Sprawdza się to o tyle, że podobnie jak na ostatnich płytach
niektóre utwory są transowo wspomagane fakturami gitarowo-klawiszowymi.
Bez dodatkowych muzyków uzyskanie takiego brzmienia byłoby niemożliwe.
Voo
Voo jest jedynym znanym mi zespołem, który nie gra hitów na bis ("Jak
gdyby nigdy nic" zagrany w środku). Ostatnim utworem było "Nabroiło
się", w koncercie uczestniczyło może z 20 patronek i patronów w realu i
472 osoby on-line.
David Bowie - historyczny zakęt rosyjskiej ruletki
#recenzja #muzyka #płyta #PłytaNaMedal #DavidBowie
Link do odsłuchania albumu: https://www.youtube.com/watch?v=5AoZxxzFGUI
(niestety album został częściowo źle zgrany przez nieznanego mi użytkownika y/t, nie umiem znaleźć innego wystąpienia tego lp)
(niestety album został częściowo źle zgrany przez nieznanego mi użytkownika y/t, nie umiem znaleźć innego wystąpienia tego lp)
M.S. uprzejmie zgodził się na wymianę, za co dziękuję. Stan wizualny dobry-bardzo dobry. Poza tzw. ringiem na okładce jest idealnie. Album jeszcze nie słuchany bo to jedna z tych płyt, które zna się na pamięć. Zbiór nagrań z lat 1969-1972. Bardzo dobra muzyka.
Płyta wydana w ZSRR w 1989 roku. Za dwa lat nie będzie już tego kraju na mapie. System już stępił zęby i okazało się, że trzeba jakoś zarabiać na życie a jeszcze cenzura potrafiła usuwać religijne odniesienia w tłumaczeniach (co było również widoczne w słownikach ros-pol). "God Knows I'm Good" zostało przetłumaczone na "Jestem dobrą kobietą".
Rock'n'Roll już nie jest zły i zakazany. Żelazna kurtyna dawno spłonęła. Między Polską a ZSRR kursują handlarze. Pewna kobieta zażywa środki na przeczyszczenie i z kupy w wiadrze wyjmuje związane nicią, złote obrączki kupione "u Ruskich za granicą" (były limity, mogli zabrać na granicy). Idą od nas dżinsy z Odry. Perfumy. Gumy do żucia. W drugą stronę można nawet przewieźć dwa kineskopy od ruskiego kolorowego TV (bywa, że lubią płonąć) pod warunkiem, że zna się kogoś kto pracuje w ZSRR i zaświadczy celnikowi, że to jego. Czasy aksamitnego przewrotu.
Jadę do 5-gwiazdowego (?) hotelu w mieście, którego wkrótce nie będzie na mapach. Za rok czy pięć z Leningradu zrobią Sankt Petersburg. Jadę do kamiennego miasta. Będę niewyspany, będę oczarowany Ermitażem - Picasso i impresjoniści zawładną moim sercem. Będę biegł długiem korytarzem z turbo-szybkiej windy do łazienki puścić pawia po zakrapianej kolacji. Kiedy poproszę sprzedawczynię w hotelowym barku o 10 sowietskich igrostnych usłyszę "Wot maładcy". Rano zaspany będę płukał przez chwilę zęby zwietrzałym winem.
Kamienne miasto, które oglądam, jak wiele lat wcześniej mógł oglądać przejazdem Warszawę Dawid Bowie. Odpychające. Z ulicami przeznaczonymi do parad pierwszomajowych i czczenia władców na trybunach. Podróżuję komunikacją miejską. Odwiedzam sklepy muzyczne. W domu towarowym, należącym kiedyś do Polaków, w kształcie rotundy widzę wyślizgane do niemożliwości marmurowe schody i czuję smród przypalonego mleka i kakao z automatu. Jem pierwszy raz kawior i oglądam zespół cygański w którym1/3 to blondynki.
Zamykam się na chłód i obcość, która paruje z kamieni i betonu i chłonę inność. Wsłuchuję się w komunikaty w metrze, w przelotne rozmowy. Zmęczony i samotny wędruje ulicami. Kiedy już tracę nadzieję odnalezienie powrotnej drogi widzę jedyny w dalekim mieście sprej na ścianie: "SEX PISTOLS". Wracam do hotelu, wracam do siebie.
W worku marynarskim ląduje 10 paczek utrwalacza do błon i papieru czarno-białego, płyty osobno spakowane leżą obok delikatnie przygotowane do drogi. Ta muzyka będzie ze mną przez lata. Seria przygotowana dla zarówno miłośników jak i rozpoczynających drogę do swobody.
#muzyka #DavidBowie
#DużaCzarna
niedziela, 9 maja 2021
"Jedyny hotel w mieście" - Jacek Skubikowski
#recenzja #muzyka #płyta #PłytaNaMedal
Jestem szczerze zadowolony, że mogę w końcu to napisać. W tworzeniu okładki do płyty, którą za chwile posłuchacie uczestniczył Mirosław Ryszard Makowski. I szczerze mu tego gratuluję.
Jest to jedna z tych płyt, która powoli staje się ramotą przysypaną kurzem zapomnienia. A myślę, że szkoda. Jakoś do dziś słucha mi się tego świeżo, lekko i bez wysiłku.
Jakby niewielu krytyków zauważyło, że autorowi udało się trafić w czas. Na płycie znajdziemy i syntetyczne brzmienia, reggae, zamiłowanie do karaibskich rytmów, szczyptę eksperymentu, ale też przebojowość bez kiczu i słabych utworów oraz np. elektropop.
Jest jeszcze jeden element, takie "cóś" które spaja wszystkie utwory i czyni z nich album. W tym wypadku jest jedna osoba - autor zarówno tekstów jak i muzyki, aranżacji. Multiinstrumentalista i renesansowy człowiek orkiestra. Mimowolny, szerzej nieznany wczesny prekursor nurtów techno i house.
Jacek Skubikowski nie odniósł jakiegoś spektakularnego sukcesu w latach '80 XX wieku, jednak jego wczesne albumy są przykładem twórczości wysokich lotów. Utrudnieniami (jego płyty wychodziły też w języku angielskim), które temu przeszkodziły były IMHO duża konkurencja i wysoki poziom wśród polskich twórców (przypomnę jeszcze raz - polski rock i pop, lata '80, XX wieku...) oraz brak promocji zagranicznej.
Do dziś uważam, że ta osoba powinna być zachowana w opisie jakiegoś solidnego dziennikarza muzycznego. Czasy mijają, ludzie zapominają i umierają. Szkoda by było utracić pamięć o tej postaci.
Firma GAD, która zasługuje za swoją pracę na osobny wpis wydała przepięknie album z dwoma płytami J.S. oraz bonusami w postaci (bodaj) koncertu audio, nagrań video z festiwali i dodatkowych informacji na wkładkach. Cud miód malina. Idź do ich sklepu i kup. Warto.
Życzę przyjemnego odbioru. Proszę państwa - płyta na medal.
Jacek Skubikowski "Jedyny hotel w mieście"
https://www.youtube.com/watch?v=vFRRNdcJ5mQ&t=788s
https://www.youtube.com/watch?v=vFRRNdcJ5mQ&t=788s
piątek, 7 maja 2021
Szkic piosenki pierwszy
Chodzę między półkami
W sklepie z piosenkami
W sklepie z piosenkami
Pomiędzy półkami
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Zajrzałem do Biblioteki i się udało. Była. Poniżej kilka zdań na temat tej jakże miłej książeczki-czytadełka. Mówiąc ogólnie jest to gawęda człowieka zajmującego się hm… transportem dóbr rosyjskich na teren Polski i dalej niekoniecznie legalnie. O ile dobrze pamiętam, autor nie używa słów w rodzaju „przemyt”, „kontrabanda” w odniesieniu do własnej działalności, ale z kontekstu można dojść do wniosku, że faktycznie to jego działalność ocierała się lub była takim procederem.
Jest ta książka jakby opowieścią z krainy mchu i paproci. Niektóre przygody autora wydają się równie prawdopodobne jak historie z wojska opowiadane przez stryja po kilku kieliszkach. Nie znam się na załatwianiu transportu kolejowego dla 10 wagonów drewna z tajgi. Wydaje się, że miejscem gdzie się to robi raczej nie jest tzw. górka rozrządowa. Osobą z którą podejmuje się taki biznes nie powinien być mężczyzna wyglądający jak Syberyjczyk (na moje nie uzbrojone oko jak robotnik leśny).
Narrator nie stroni od kieliszka i lubi zakąsić, miły jest i sympatyczny bardzo. „W cywilu” zajmuje się wymianą kulturalną, ale handel międzynarodowy staje się jednocześnie nowym źródłem dochodu jak i kanwą opowieści. Znajomość języka rosyjskiego oraz rozległe kontakty pozwalają mu nie tylko zarobić na życie, ale i opisać Rosję lat ’90. Kraj barwny i nieco niezwykły, gdzie wszyscy, którzy zostali uwolnieni z ograniczeń upadłego systemu chcą nadrobić stracony czas i w końcu mniej lub bardziej legalnie wzbogacić się. Polecam jako lekturę nadobowiązkową. [Szczególnie zdziwił mnie termin „biurokracja czynna”, uprawiana przez urzędników z którymi miał do czynienia gawędziarz. Pozwoliło to zrozumieć tzw. ducha czasów minionych i aktualny opowieści czas przełomu w byłym ZSRR.]