niedziela, 28 kwietnia 2024
O marności pamięci!
Gdyby nie odnaleziona po latach karta SD z fotografiami, nigdy bym sobie nie przypomniał, że był taki czas, kiedy chodziłem po plaży w Czarnogórze. W związku z powyższym powraca jak bumerang spostrzeżenie: "...nie pamiętam kim byłem - dni albo zlewają się w długi łańcuch podobnych do siebie, albo pamięć o nich znika jak przecierana ścierką smuga na szybie...".
P.S https://pl.wikiquote.org/wiki/Magdalenka
sobota, 7 maja 2022
sobota, 16 kwietnia 2022
Voo Voo - Radio Nowy Świat, 16/04/2022
Jedyne uwagi jakie mam (na minus) to brak kompletny świateł i wizualnego przystrojenia koncertu. Dwa to zwyczajowy na dowolnym koncercie na świecie brak dźwięku z pomagajek, i drobnych szczegółów z zestawu perkusyjnego. Oznacza to ni mniej ni więcej, że:
2. Zespół mógłby wystąpić na w każdym miejscu (w tym wypadku w hallu RNŚ) przyciągając zawsze uwagę.
2 i 3/4 Perkusjonalista (Paweł ......?) stanowił jedynie oprawę osobową i pełnił rolę techniczną na scenie.
Na
plus poza zespołem, który jak zwykle prezentuje klasę pozaskalową
zasługują czerwone skarpetki Mateusza i frapująca gra Bryndala w jednym
utworze (to tak jest dobrze? - spytałem siebie - ta blacha tu pasuje?,
on jest w tempie?) O dziwo było dobrze i równo a, bardzo dobrze a nawet
lepiej.
Razem z zespołem wystąpił (przedstawiony) trzon zespołu Drevo (lub Drewo) najprawdopodobniej z Ukrainy (na zdjęciach poniżej).
Były
przeboje, były piosenki, były pieśni. Nie było wielkowymiarowych
improwizacji. Tanecznie, filozoficznie, ironicznie, transowo,
humorystycznie w komentarzach lidera. Mateusz poza saksofonem obsługiwał
instrument klawiszowy i klarnet basowy. Wojciech Waglewski pozostawał przy Fenderze. Zaskoczyło mnie, że Karim Martusewicz
nie popełnił piosenkek(i) na kontrabasie. Pamiętając jego możliwości,
uzdolnienia i tytuły uważam, że mógłby spokojnie zająć się tym mięsistym
dołem jaki może dać ten instrument. Zwłaszcza w takich okolicznościach.
Atmosfera koncertu jaką lekko można sobie wyobrazić to klub muzyczny o 17 rano . Kamerzysta skupił się na jedzeniu bułki ,
więc nie widziałem zbyt wiele. Statycznie pokazywano zespół muzyki
młodzieżowej który z powodu nadchodzących świąt i wojny nie bujał zbyt
hen-hen a raczej tulił i zmuszał do zadumy. W tle majaczyły książki i
kwiaty, co dodawało (zwłaszcza Mateuszowi) uroku optycznego.
W
dwóch-trzech miejscach usłyszałem nakładki (sample?) z gitary i
klarnetu. Sprawdza się to o tyle, że podobnie jak na ostatnich płytach
niektóre utwory są transowo wspomagane fakturami gitarowo-klawiszowymi.
Bez dodatkowych muzyków uzyskanie takiego brzmienia byłoby niemożliwe.
Voo
Voo jest jedynym znanym mi zespołem, który nie gra hitów na bis ("Jak
gdyby nigdy nic" zagrany w środku). Ostatnim utworem było "Nabroiło
się", w koncercie uczestniczyło może z 20 patronek i patronów w realu i
472 osoby on-line.
David Bowie - historyczny zakęt rosyjskiej ruletki
#recenzja #muzyka #płyta #PłytaNaMedal #DavidBowie
Link do odsłuchania albumu: https://www.youtube.com/watch?v=5AoZxxzFGUI
(niestety album został częściowo źle zgrany przez nieznanego mi użytkownika y/t, nie umiem znaleźć innego wystąpienia tego lp)
(niestety album został częściowo źle zgrany przez nieznanego mi użytkownika y/t, nie umiem znaleźć innego wystąpienia tego lp)
M.S. uprzejmie zgodził się na wymianę, za co dziękuję. Stan wizualny dobry-bardzo dobry. Poza tzw. ringiem na okładce jest idealnie. Album jeszcze nie słuchany bo to jedna z tych płyt, które zna się na pamięć. Zbiór nagrań z lat 1969-1972. Bardzo dobra muzyka.
Płyta wydana w ZSRR w 1989 roku. Za dwa lat nie będzie już tego kraju na mapie. System już stępił zęby i okazało się, że trzeba jakoś zarabiać na życie a jeszcze cenzura potrafiła usuwać religijne odniesienia w tłumaczeniach (co było również widoczne w słownikach ros-pol). "God Knows I'm Good" zostało przetłumaczone na "Jestem dobrą kobietą".
Rock'n'Roll już nie jest zły i zakazany. Żelazna kurtyna dawno spłonęła. Między Polską a ZSRR kursują handlarze. Pewna kobieta zażywa środki na przeczyszczenie i z kupy w wiadrze wyjmuje związane nicią, złote obrączki kupione "u Ruskich za granicą" (były limity, mogli zabrać na granicy). Idą od nas dżinsy z Odry. Perfumy. Gumy do żucia. W drugą stronę można nawet przewieźć dwa kineskopy od ruskiego kolorowego TV (bywa, że lubią płonąć) pod warunkiem, że zna się kogoś kto pracuje w ZSRR i zaświadczy celnikowi, że to jego. Czasy aksamitnego przewrotu.
Jadę do 5-gwiazdowego (?) hotelu w mieście, którego wkrótce nie będzie na mapach. Za rok czy pięć z Leningradu zrobią Sankt Petersburg. Jadę do kamiennego miasta. Będę niewyspany, będę oczarowany Ermitażem - Picasso i impresjoniści zawładną moim sercem. Będę biegł długiem korytarzem z turbo-szybkiej windy do łazienki puścić pawia po zakrapianej kolacji. Kiedy poproszę sprzedawczynię w hotelowym barku o 10 sowietskich igrostnych usłyszę "Wot maładcy". Rano zaspany będę płukał przez chwilę zęby zwietrzałym winem.
Kamienne miasto, które oglądam, jak wiele lat wcześniej mógł oglądać przejazdem Warszawę Dawid Bowie. Odpychające. Z ulicami przeznaczonymi do parad pierwszomajowych i czczenia władców na trybunach. Podróżuję komunikacją miejską. Odwiedzam sklepy muzyczne. W domu towarowym, należącym kiedyś do Polaków, w kształcie rotundy widzę wyślizgane do niemożliwości marmurowe schody i czuję smród przypalonego mleka i kakao z automatu. Jem pierwszy raz kawior i oglądam zespół cygański w którym1/3 to blondynki.
Zamykam się na chłód i obcość, która paruje z kamieni i betonu i chłonę inność. Wsłuchuję się w komunikaty w metrze, w przelotne rozmowy. Zmęczony i samotny wędruje ulicami. Kiedy już tracę nadzieję odnalezienie powrotnej drogi widzę jedyny w dalekim mieście sprej na ścianie: "SEX PISTOLS". Wracam do hotelu, wracam do siebie.
W worku marynarskim ląduje 10 paczek utrwalacza do błon i papieru czarno-białego, płyty osobno spakowane leżą obok delikatnie przygotowane do drogi. Ta muzyka będzie ze mną przez lata. Seria przygotowana dla zarówno miłośników jak i rozpoczynających drogę do swobody.
#muzyka #DavidBowie
#DużaCzarna
niedziela, 9 maja 2021
"Jedyny hotel w mieście" - Jacek Skubikowski
#recenzja #muzyka #płyta #PłytaNaMedal
Jestem szczerze zadowolony, że mogę w końcu to napisać. W tworzeniu okładki do płyty, którą za chwile posłuchacie uczestniczył Mirosław Ryszard Makowski. I szczerze mu tego gratuluję.
Jest to jedna z tych płyt, która powoli staje się ramotą przysypaną kurzem zapomnienia. A myślę, że szkoda. Jakoś do dziś słucha mi się tego świeżo, lekko i bez wysiłku.
Jakby niewielu krytyków zauważyło, że autorowi udało się trafić w czas. Na płycie znajdziemy i syntetyczne brzmienia, reggae, zamiłowanie do karaibskich rytmów, szczyptę eksperymentu, ale też przebojowość bez kiczu i słabych utworów oraz np. elektropop.
Jest jeszcze jeden element, takie "cóś" które spaja wszystkie utwory i czyni z nich album. W tym wypadku jest jedna osoba - autor zarówno tekstów jak i muzyki, aranżacji. Multiinstrumentalista i renesansowy człowiek orkiestra. Mimowolny, szerzej nieznany wczesny prekursor nurtów techno i house.
Jacek Skubikowski nie odniósł jakiegoś spektakularnego sukcesu w latach '80 XX wieku, jednak jego wczesne albumy są przykładem twórczości wysokich lotów. Utrudnieniami (jego płyty wychodziły też w języku angielskim), które temu przeszkodziły były IMHO duża konkurencja i wysoki poziom wśród polskich twórców (przypomnę jeszcze raz - polski rock i pop, lata '80, XX wieku...) oraz brak promocji zagranicznej.
Do dziś uważam, że ta osoba powinna być zachowana w opisie jakiegoś solidnego dziennikarza muzycznego. Czasy mijają, ludzie zapominają i umierają. Szkoda by było utracić pamięć o tej postaci.
Firma GAD, która zasługuje za swoją pracę na osobny wpis wydała przepięknie album z dwoma płytami J.S. oraz bonusami w postaci (bodaj) koncertu audio, nagrań video z festiwali i dodatkowych informacji na wkładkach. Cud miód malina. Idź do ich sklepu i kup. Warto.
Życzę przyjemnego odbioru. Proszę państwa - płyta na medal.
Jacek Skubikowski "Jedyny hotel w mieście"
https://www.youtube.com/watch?v=vFRRNdcJ5mQ&t=788s
https://www.youtube.com/watch?v=vFRRNdcJ5mQ&t=788s
piątek, 7 maja 2021
Szkic piosenki pierwszy
Chodzę między półkami
W sklepie z piosenkami
W sklepie z piosenkami
Pomiędzy półkami
niedziela, 19 kwietnia 2020
00. Wstęp
Czasem, żeby dobrze opowiedzieć historie trzeba sięgnąć po Historię. Ta bywa niekiedy wyjątkowo niesprawiedliwa.
Kiedy matka mego ojca zbudziła się, miejsce obok niej było puste.
Kiedy matka mojej matki wracała, jej męża nie było przy niej. To też nie była dobra wiadomość.
Co może zrobić mężczyzna, który dostaje urzędowe wezwanie? Ojciec mojego ojca nie miał lepszego wyjścia, jak zebrać kilka rzeczy i ruszyć w drogę. Alternatywa była niezbyt przyjemna. Szybki sąd i albo śmierć, albo perspektywa zostania mięsem armatnim.
Konieczność ubrania munduru, zaopiekowania się bronią dawała zawsze jakieś szanse. Niewielkie, ale jednak.
Co może zrobić mężczyzna otrzymując propozycję nie do odrzucenia? Pół godziny na spakowanie się i podstawiony wóz nie pozostawiały żadnej alternatywy. Chyba, żeby udało się przemycić pas od młockarni. Skórzany. Taki, który może służyć do naprawy butów.
Trzy razy zwinięty kawał skóry wędrował na wóz i trzy razy, jak zaczarowany wracał.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Zajrzałem do Biblioteki i się udało. Była. Poniżej kilka zdań na temat tej jakże miłej książeczki-czytadełka. Mówiąc ogólnie jest to gawęda człowieka zajmującego się hm… transportem dóbr rosyjskich na teren Polski i dalej niekoniecznie legalnie. O ile dobrze pamiętam, autor nie używa słów w rodzaju „przemyt”, „kontrabanda” w odniesieniu do własnej działalności, ale z kontekstu można dojść do wniosku, że faktycznie to jego działalność ocierała się lub była takim procederem.
Jest ta książka jakby opowieścią z krainy mchu i paproci. Niektóre przygody autora wydają się równie prawdopodobne jak historie z wojska opowiadane przez stryja po kilku kieliszkach. Nie znam się na załatwianiu transportu kolejowego dla 10 wagonów drewna z tajgi. Wydaje się, że miejscem gdzie się to robi raczej nie jest tzw. górka rozrządowa. Osobą z którą podejmuje się taki biznes nie powinien być mężczyzna wyglądający jak Syberyjczyk (na moje nie uzbrojone oko jak robotnik leśny).
Narrator nie stroni od kieliszka i lubi zakąsić, miły jest i sympatyczny bardzo. „W cywilu” zajmuje się wymianą kulturalną, ale handel międzynarodowy staje się jednocześnie nowym źródłem dochodu jak i kanwą opowieści. Znajomość języka rosyjskiego oraz rozległe kontakty pozwalają mu nie tylko zarobić na życie, ale i opisać Rosję lat ’90. Kraj barwny i nieco niezwykły, gdzie wszyscy, którzy zostali uwolnieni z ograniczeń upadłego systemu chcą nadrobić stracony czas i w końcu mniej lub bardziej legalnie wzbogacić się. Polecam jako lekturę nadobowiązkową. [Szczególnie zdziwił mnie termin „biurokracja czynna”, uprawiana przez urzędników z którymi miał do czynienia gawędziarz. Pozwoliło to zrozumieć tzw. ducha czasów minionych i aktualny opowieści czas przełomu w byłym ZSRR.]