Od dawna miałem pomysł zakupu lub zbudowania serwera DLNA. Mówiąc najprościej jest to komputer, który w (lokalnej) sieci udostępnia multimedia (muzykę, filmy, grafikę). Szybki przegląd dostępnych możliwości wskazał koszt od 1.500 do 8.000 złotych (i więcej).
Jednakowoż pojawiło się rozwiązanie tymczasowe: pendrive 128 GB (za przeproszeniem) wetknięty tam, gdzie Panu Routerowi światło słabo dochodzi. Pan R. po konfiguracji miał udostępnić pliki muzyczne wszystkim urządzeniom z sieci lokalnej.
Co lepsze płyty zgrane na "pendrajwera" i... urządzenia podpięte pod lokalną sieć (smyrfony, kombajn muzyczny itp.) zobaczyły jedynie jakieś 10 pierwszych podkatalogów z plikami mp3 a dalej ani-ani. Natomiast duży komputer widział wszystko.
Tu ominę długotrwały proces walki (jak mawiali onegdaj radioelektronicy) z przerwą między słuchawkami

***
Cztery dni (w wolnych chwilach) eksperymentowałem, kombinowałem, zanim zauważyłem, że na pendrivie siedzi sobie pomiędzy zgraną muzyką katalog ze słownictwem do nauki języka (kopia zapasowa). Dziesiątki a może setki tysięcy krótkich pliczków mp3 ze słownictwem, idiomami itp. o jakże oryginalnej nazwie "Angielski"
.

Angielski robal został usunięty z nośnika. Ponowne podłączenie "pendrajwera" do Pana Routera i Eureka! Działa. Ponad 600 płyt w domowych pieleszach dostępne po Wi-Fi i kabelku. Okazało się, że krytyczny folder w jakiś sposób wyczerpywał możliwość "policzenia" plików przez małe urządzenia typu smartfon, co powodowało ograniczenie ilości widzianych podkatalogów z płytami.
Argumenty za rozwiązaniem: dużo niższy koszt, który zamknął się w około 60 złotych. Minimalne zużycie prądu (co jest słabym pozytywem, bo dobry serwer DLNA pobiera go niewiele, kiedy jest w trybie czuwania). Możliwość korzystania z niego do odtwarzania muzyki i wyświetlania zdjęć.
Argumenty przeciw: pendrive nie ma macierzy dyskowej i przy awarii trzeba będzie kupić drugi. Jest też ryzyko przypadkowego uszkodzenia gniazda USB w routerze przy pomocy sterczącego pena. Mała pojemność pendrive'a wyklucza używanie go do rozgłaszania po sieci długich filmów.
PS
Dla ludzkości nieinformatycznej - robal to spolszczenie od angielskiego "bug", którym oznacza się od dawna błędy występujące w oprogramowaniu/sprzęcie. W historii informatyki najbardziej znaną anegdotą dotyczącą pochodzenia tego słowa jest incydent z 9 września 1947 roku, kiedy pracownicy komputera Harvard Mark II znaleźli w jednym z przekaźników martwą ćmę, która powodowała nie prawidłowe działanie urządzenia.